sobota, 22 lutego 2014

Muszyna

Wyjazd na ferie był bardzo spontaniczny. Zazwyczaj uwielbiam planować, mogę studiować przewodniki godzinami. Skrupulatnie siedzę z mapą, kartką i długopisem, by zaplanować nasz każdy krok. Po wyjeździe do Muszyny chyba z tego zrezygnuję. Wszystko robiliśmy spontanicznie, gdzie jechać, co zobaczyć, krótka narada w ostatniej chwili i w drogę.


Sama Muszyna jest bardzo ładna i rozległa. W pierwszy dzień wdrapaliśmy się na górę na której stoją ruiny zamku, głównie po to, by wypatrzeć jakiś sklep spożywczy i restaurację. Coś przecież trzeba było jeść. Oczy starszej córki w wypatrywaniu supermarketów są niezawodne :)
Ale wracając do Góry Baszta i ruin... Zachwyciły mnie przepięknie zrobione alejki, po których można spacerować godzinami, mijać kapliczki, ławeczki, altanki służące do odpoczynku.



Na szczycie czekają na nas ruiny zamku, który zbudowany został jeszcze za czasów panowania Kazimierza Wielkiego. Widok z samej góry jest imponujący i chociażby dla niego warto tu przyjść!





Sporo spacerowaliśmy nad rzeką Poprad, karmiliśmy kaczki kukurydzą, zaliczyliśmy świetną zabawę na lodowisku. Spodobały nam się siłownie na świeżym powietrzu, a tych w Muszynie jest bardzo dużo.





Jedyne czego mi w Muszynie brakuje to brak miejsca, gdzie można dobrze zjeść. Kilka razy korzystaliśmy z restauracji "Rzym", która znajduje się na rynku miasteczka. Jedyne co mi tam smakowało to kociołek z gulaszem.



A któregoś ranka za oknem ukazał nam się taki widok...

1 komentarz: