Świnoujście

Do Świnoujścia wybraliśmy się bez jakiegokolwiek celu. Ot tak, po prostu powłóczyć się. Nie bardzo orientowałam się, co można tam zwiedzić. Z błogiego, wakacyjnego lenistwa nawet nie chciało mi się zajrzeć do przewodnika. Po wizycie w tym mieście , wiem, że na pewno nie chciałabym tam mieszkać. Leży ono na 44 wyspach (!) i poruszanie się po nim jest (jak dla mnie) nieco utrudnione. Już na starcie nie bardzo wiedzieliśmy jak przedostać się na drugi brzeg Świny :) Okazało się, że prom, który znaleźliśmy służy jedynie mieszkańcom miasta. W związku z tym, że mieliśmy obcą rejestrację musieliśmy pojechać na przeprawę promową w Karsiborze. Miłym zaskoczeniem był fakt, że prom jest bezpłatny. 

 



W wyniku kompletnego przypadku (w poszukiwaniu latarni morskiej) dotarliśmy na jakąś dziką plażę. A tam... muszle. Tysiące muszelek! Aż żal było nie nazbierać trochę.

 

Po drodze do latarni (już byliśmy naprawdę blisko), zahaczyliśmy o Fort Gerharda. Zaciekawił nas witający turystów strażnik w historycznym mundurze. Owszem, obeszliśmy fort dookoła, ale chmara (miliony miliardów) komarów skutecznie zabijała przyjemność zwiedzania. Postanowiliśmy uciec nieco wyżej. Celem stała się latarnia.

 

Widok z latarni oczywiście zapiera dech w piersi. Szkoda, że pogoda nie pozwoliła nieco dłużej podziwiać uroki morza.

Będąc w Świnoujściu trzeba zobaczyć Stawa Młyny. Ten biały wiatrak możemy oglądać prawie na wszystkich pocztówkach. Pełni on funkcję nawigacji dla statków wpływających do portu. Przed owym wiatrakiem spędziliśmy dłuższą chwilę. Zwłaszcza, że wyszło słońce, zrobiło się naprawdę ciepło i aura umilała nam obserwowanie wpływających statków.